Recenzja filmu

Mam przyjaciół w niebie (2016)
Fabrizio Maria Cortese
Valentina Cervi
Fabrizio Ferracane

Między Bogiem a Szekspirem

"Mam przyjaciół w niebie" to opowieść o nawróceniu grzesznika, o lekkoduchu, który dostaje lekcję pokory oraz empatii. I choć tytuł straszy religijną pompą, a w finale kamera unosi się znacząco
"Tacy jak ty nigdy się nie zmieniają", słyszy w którymś momencie główny bohater i po tym możemy poznać, że oglądamy film, którego główny bohater się zmienia. "Mam przyjaciół w niebie" to bowiem opowieść o nawróceniu grzesznika, o lekkoduchu, który dostaje lekcję pokory oraz empatii. I choć tytuł straszy religijną pompą, a w finale kamera unosi się znacząco ku niebu (w zupełnie innej intencji niż dzieje się to u Smarzowskiego), komedia Fabrizio Marii Cortesego nie jest jakimś ciężkostrawnym fabularyzowanym katechizmem. To kino "telewizyjne", kino wesołej, konotującej "włoskość" muzyki oraz nijakich bladopastelowych kolorów. Sympatycznie bezpieczne i sympatycznie nudne.  



Bezpłciowość filmu zapowiada już nazwisko bohatera: przy odrobinie dobrej woli "Castriota" może przecież skojarzyć się komuś z "wykastrowanym". Znaczące jest również jego imię, Felice, po włosku: "szczęśliwy". Zaiste, księgowy Felice Castriota (Fabrizio Ferracane) jest "szczęśliwym kastratem" – jego beztroska graniczy z głupotą, jego zadufanie nijak nie przystaje do słabiutkiego charakteru. Przyłapany na praniu brudnych pieniędzy dla mafii zostaje zmuszony do zeznawania w sądzie i czeka go rok prac społecznych w ośrodku dla osób z fizycznymi i psychicznymi niepełnosprawnościami. Początkowo Felice jest nastawiony do pacjentów antypatycznie: unika kontaktu z nimi, irytuje go ich obecność, a oni, wyczuwając niechęć, również zachowują dystans. Jako że Cortese snuje opowieść o drugiej szansie – a w zasadzie o ciągu "drugich szans" – z czasem bohater otworzy jednak swe serce na bliźnich i nauczy się, jak być lepszym człowiekiem.

"Mam przyjaciół w niebie" jest więc filmem o przepracowaniu toksycznej męskości. Obok flirciarza i maminsynka Felice mamy jeszcze młodego Lorenzo (Gabriele Dentoni), syna pracującej w ośrodku psycholożki Giulii (Valentina Cervi). On również wpada w złe towarzystwo, wykorzystuje swoją matkę i wypina się na świat; on również odkryje, że można inaczej. A wszystko dzięki dobrodziejstwu… teatroterapii. Ratunkiem dla Felice – oprócz romansu z Giulią – będzie przecież znajomość z marzącym o karierze aktorskiej niepełnosprawnym Antonio (Antonio Folletto). Wspólnie postanowią wystawić w ośrodku Szekspirowskiego "Ryszarda III" i odkryją dobroczynną, leczniczą moc teatru. W sumie nietypowe: film w domyśle "religijny" oddaje pałeczkę zbawienia sztuce. 

   

Gorzej, że opowiedziane jest to trochę po łebkach. Przemiana Felice następuje w zasadzie jak za dotknięciem magicznej różdżki – i to mniej więcej w połowie filmu. Równolegle toczy się wątek szykujących zemstę na bohaterze gangsterów, ale reżyser zdaje się zapominać o nich na długie połacie filmu. Cała "mafijna" intryga rozwiązuje się zresztą jakby od niechcenia, na zasadzie deus ex machina (może to jest ten dotychczas niezbyt obecny w filmie Bóg). Wątpliwość może też budzić cokolwiek instrumentalne potraktowanie niepełnosprawnych. Są oni tu przecież albo komicznym, slapstickowym przerywnikiem, albo drabiną, po której wspina się do zbawienia główny bohater. Miało być o empatii, a jest po trupach do celu. 
1 10
Moja ocena:
5
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones